OBIAD W RESTAURACJI DLA SAMOTNYCH


____________________________________________________________
– Nie bardzo rozumiem, o co ci chodzi – powiedział Ezra.
– O to, że jakkolwiek byś na to nie patrzył, 
to gdy kolekcjonujesz tylko własne urazy, wszystko wygląda podle.
____________________________________________________________


Obiad w restauracji dla samotnych to dziwna książka. Trochę jakby awangardowa, niecodzienna, a nade wszystko bardzo, bardzo smutna. Nie jest to książka dla osób szukających akcji i nieoczekiwanych zwrotów akcji. To bardziej psychologiczna opowieść, dająca do myślenia. Zdecydowaną zaletą tej książki jest to, że dobrze się ją czyta.
Historia rodziny, która chyba niezbyt się lubi. W ich zachowaniu brakuje wzajemnego szacunku, choćby tyle, by wystarczyło na wspólny obiad w restauracji. Przez całe wspólne życie nie udało im się to ani razu... Dlaczego?


____________________________________________________________
Ich starzy chodzili razem do kina, a stare nawijały do siebie przez telefon. A jego stara?
Kopnął w znak drogowy. Ileż by dał, żeby jego stara była taka, jak stare całej reszty!
Żeby choć raz poplotkowała z tamtymi w kuchni, żeby zrobiły jej trwałą,
pogadały o maseczkach, zagrały w remika, ot tak, dla zabicia czasu.
"My tu sobie siedzimy, a tam zupa się przypala i stary pewnie mnie zabije! Aleśmy się zagadały!".
Tęsknił za kimś z zewnątrz. Za kimś spoza tego dusznego domu.
____________________________________________________________


Nie jest łatwo być odludkiem, odmieńcem, dziwadłem... A gdy ktoś zmienia co kilka chwil szkołę, miejsce zamieszkania i wciąż wkracza w nowe środowisko, często jest za kogoś takiego uważany. Nic więc dziwnego, że trójka rodzeństwa: Cody, Ezra i Jenny mają problem ze znalezieniem swojego miejsca w życiu. Sytuacji nie poprawia chwila, w której ich ojciec stwierdza, że znudziło mu się dotychczasowe życie; nie chce już być mężem, a i z dziećmi nie ma zamiaru utrzymywać kontaktów, i ot tak, wychodzi z domu i już nie wraca. I wtedy wszystko się zmienia...
Rodzeństwo nie czuje się szczęśliwe, mieszkając tylko z matką. Pearl nie przebiera w środkach, by "dotrzeć" do swoich dzieci: krzyk, pięść, płacz czy groźba są w tym domu na porządku dziennym. Cody widzi w swym bracie nieustanne zagrożenie, Ezra sprawia wrażenie, że na niczym mu nie zależy, a Jenny sporo odstaje od rówieśników i wyglądem, i zachowaniem. W domu Pearl trudno szukać ciepłych uczuć, wzajemnego szacunku i... miłości.

____________________________________________________________
– Cody, zrozum mnie. Ty nie wiesz, jaki to kierat wychowywać dzieci. 
Pewnie myślisz, że jestem jędzą, histeryczką. 
Fakt... czasami zachowuję się jak jędza, ale gdybyś choć raz mnie zrozumiał.
Gdybyś choć raz pomyślał, jak to jest, gdy nic nie możesz zrobić, a wszystko...
wszyscy, których kochasz... wszystko wali się na twoją głowę.
____________________________________________________________

Jednak każdy kij ma dwa końce. Pearl, opuszczona z dnia na dzień przez męża, zostaje sama z trójką dzieci. Jest bez pracy, bez rodziny czy choćby jednej przyjaciółki, bez żadnych perspektyw. Na pewno nie jest jej łatwo. Jasne, przemoc, jaką stosuje wobec Cody'ego, Ezry i Jenny nie może być pochwalona, to jednak chcę ją choć trochę zrozumieć. Mimo wszystko stara się jak może, by jej dzieci nie podzieliły jej losu, by wyszły na ludzi.

Po śmierci Pearl zdarza się coś, co bardzo mi się nie spodobało. Otóż, na zaproszenie Ezry na pogrzeb przyjeżdża Beck Tull, ojciec całej trójki. I choć na początku rodzeństwo nie chce nawet na niego patrzeć, szybko zmienia zdanie i żali się, że musieli spędzić życie z Pearl, a nie z nim. Wywołało to we mnie lekkie wzburzenie, bo nie umiem nawet wyobrazić sobie jak można być tak niewdzięcznym. Przecież ta kobieta poświęciła dla nich całe życie, podczas gdy ich ojciec każdego dnia budził się w łóżku innej, jak sam określa, damy. Owszem, była zaborcza i nieobliczalna, ale to matka. Zabolało mnie, że żadne z trójki jej dzieci nawet o tym nie pomyślało, gdy jedli wspólny obiad z odnalezionym ojcem.

____________________________________________________________
Dziś wczesnym rankiem poszłam do ogródka za domem wypielić grządkę. 
Klęczałam na gołej ziemi tuż przy stajni, umorusałam sobie fartuszek, pot spływał mi po plecach, więc otarłam twarz rękawem i nagle, nie wiedzieć czemu, doznałam pełni szczęścia. (...) 
Córka państwa Bedloe ćwiczyła gamy i dźwięki pianina niosły się z jej pokoju, 
końska mucha bzyczała w trawie i spostrzegłam, że klęczę na pięknej małej zielonej planecie. Nieważne, co jeszcze się wydarzy, skoro przeżyłam już taką chwilę. Jest moja i tylko moja.
____________________________________________________________


To przykre, że tak rzadko zdarza nam się dostrzegać szczęście w takich prostych, zupełnie najzwyklejszych momentach. I bardzo się cieszę, że te kilka zdań znalazło się w tej bijącej smutkiem książce. I tym optymistycznym przesłaniem zakończę tę recenzję :)



Anne Tyler, Obiad w restauracji dla samotnych, wyd. Świat Książki, 2015.

Komentarze